Reklamy

Wybór prawidłowej pigułki może być trudny.

Właśnie pojawił się trailer Matrix: Resurrections, czwartej części kultowej serii, która wejdzie do kin jeszcze w tym roku. Rzecz zapowiada się efektownie i podąża za wizualnym kodem pierwszego Matrixa – szczególnie ciekawie wyglądają sceny w tytułowym programie (czyli w otoczeniu zbliżonym do naszej rzeczywistości). Mimo tego, że trylogia miała sensowne zakończenie i na dobrą sprawę była zamkniętą całością, zasady rynkowej gry są bezwzględne. Żyjemy w czasach kreatywnego bankructwa wielkich studiów filmowych, erze rebootów, remaków i sequeli. Zamknięta całość czy nie, kolejna część Matrixa to niejako dziejowa konieczność. Tym bardziej, że nostalgia za pierwszą dekadą XXI wieku wkroczyła w swoją najbardziej intensywną fazę. Matrix miał przemożny wpływ na kulturowy krajobraz, kiedy się pojawił, a jego przesłanie – mniej lub bardziej zrozumiane przez publiczność – styl estetyczny, a nawet moda, weszły do masowego obiegu. Pierwszy film był metaforą podróży osoby trans przez tranzycję płciową, a i tak został w części przechwycony przez sfrustrowane środowiska internetowych bywalców piwnicy, z nomenklaturą na czele. Dzisiaj sięgają po nią incele i alt-prawicowcy, w ironicznym i upiornym zwrocie akcji. Antykapitalistyczny wydźwięk części drugiej zagubił się zupełnie, a złożona filozofia zwieńczenia trylogii została przygnieciona krytyką najróżniejszych aspektów rzeczywiście najsłabszego filmu z całej trójki (chociaż według mnie to dalej całkiem solidna pozycja). Dziedzictwo Matrixów przebiega przez różne obszary milenialsowego doświadczenia. Dla części osób queerowych (dla których de facto pierwotnie powstał pierwszy film) to rzadki artefakt kultury, który zakodował ich doświadczenie, chociaż musiał ukrywać te kody pod warstwą coolness dla nastolatków z 00’s. Dla innych Matrix był furtką do odkrywania muzyki elektronicznej dzięki doskonałemu soundtrackowi, a jeszcze inni patrzyli na efektowną powierzchnię, która została z nimi na lata. Cyberpunk, science-fiction, spirytualna przypowieść, futurystyczny film kung-fu – trylogia była tym wszystkim, ale i czymś o wiele większym i ważniejszym.

Potencjał Matrixa, by powiedzieć coś ważnego w 2021 roku istnieje, ale zasadne pozostaje pytanie, czy w Resurrections czeka nas coś więcej, niż sentymentalna wyprawa i największe hity z oryginałów opakowane w nowszą, jeszcze bardziej imponującą technologię. Trailer jak to trailer – ciężko po nim spekulować, jak będzie wyglądał ostateczny efekt. To przecież reklama produktu, a nie produkt sam w sobie, a wszyscy dobrze wiemy, jaka jest informacyjna wartość reklam, szczególnie tych filmowych. Warner Bros. to jedno z bardziej cynicznych studiów i pole do eksploatacji talentu Lany Wachowski do mielenia prostackiej nostalgii (np. odtwarzania ikonicznych scen, powciskania easter eggów, czy stężenia autoplagiatów) jest tu ogromne. Nie mówiąc o tym, że dorobek reżyserki po Matrixach jest nierówny, ujmując sprawę delikatnie, a przy czwartej części z powodów osobistych nie pracuje jej siostra, Lilly, która była ważną czynnikiem przy tworzeniu pierwotnej trylogii. Mimo wszystko, na Resurrections patrzę z nadzieją. Nawet jeśli nie dosięgnie szczytów zdobytych przez poprzednie odsłony serii – a szczególnie część pierwszą – to dalej będzie efektowną rozrywką. 2021 nas nie oszczędza, więc potrzebujemy odkleić się od rzeczywistości choć na moment. Być może istnieje perfekcyjna rzeczywistość, w której Resurrections będzie ważnym głosem przeciwko opresji osób queerowych, przekraczaniu granic naszej prywatności przez wielkie koncerny technologiczne, czy egzystencjalnym zagrożeniem, jakim jest dla nas nieregulowany rozwój przemysłu. Ale obawiam się, że żadna pigułka nie da nam do niej dostępu.      

WIĘCEJ